Lot odwołał rejs, którym miałem lecieć do Pekinu. Lot wykupiony prawie rok temu. Zapłacony prawie rok temu. Przez 8 miesięcy LOT obracał swobodnie moimi pieniędzmi, mimo, że usługa nie była zrealizowana. Na 21 dni przed wylotem dostałem informację telefoniczną, że LOT odwołał rejs. Zdarza się nawet najlepszym, a tym bardziej przedsiębiorstwom będącym w permanentnym kryzysie od lat. I nawet nie mam do LOT-u pretensji o odwołany lot. W końcu sami mają masę problemów z najnowocześniejszymi nielotami na świecie. Pretensje mam o to, jak zostałem potraktowany, jak bardzo bezduszny i arogancki okazał się przewoźnik, którego działalność kredytowałem przez 8 miesięcy.
Pani w call center zaproponowała zmianę terminu wylotu o dwa dni wstecz, bez zmiany daty powrotu. Niby fajnie tylko, że moja chińska wiza zezwala mi na 10-cio dniowy pobyt w Chinach, a w konfiguracji proponowanej przez LOT spędziłbym tych dni 12. Zmiana wizy odpada bo to spory koszt, ale przede wszystkim podwójna sesja koczownicza pod chińskim konsulatem – minimum 1,5 godziny każda. Nie, dziękuję – wystarczy mi na kilka miesięcy.
To może mogę wybrać inne daty podróży, tak aby okres pomiędzy wylotem i powrotem nie przekroczył magicznej liczby 10 dni. Otóż nie. „Wybrał Pan taryfę, w której zmiany nie są możliwe” – usłyszałem znudzony głos w słuchawce. Fakt, to w takim razie dowieźcie mnie proszę do Pekinu 23 kwietnia, skoro zmiany nie są możliwe. Ja naprawdę nic nie chcę zmieniać – to wy zmieniacie.
Przespałem się z problemem. Nazajutrz kupiłem bilety w Lufthansie. Koszt był o 1000 złotych większy, ale korzyści zdecydowanie przeważają. Po pierwsze, zredukowałem znacznie ryzyko, że za dwa tygodnie zadzwoni do mnie znudzona pani z LOT-u i obwieści, że jednak nie, w tym nowym terminie LOT też nie poleci. Po drugie, zredukowałem ryzyko, że w trakcie mojego pobytu w Chinach LOT zwinie interes, a ja będę zmuszony wracać koleją transsyberyjską przez tydzień. Tylko raczej nie. Po trzecie, moje dzieci będą miały zapewnione osobiste centrum rozrywki z monitorem w poprzedzającym fotelu, i wybór gier i filmów w dowolnym momencie, a nie quasi kino z centralnym ekranem i ustalonym repertuarem, jak to jest w lotowskich Boeingach 767.
No i wypróbuję A380. Miałem wypróbować B787, ale zdecydowanie wolę latać czymś… co lata.
No odchodne LOT zafundował mi ostatni kopniak. Pieniądze zwrócą mi w przeciągu dwóch tygodni. Dręczy mnie ta niesprawiedliwa asymetria: jak Bartek płacić Kalemu to natychmiast, jak Kali zwracać pieniądze Bartkowi, to po dwóch tygodniach. Jeszcze skredytują się chwilkę, mimo że dołożyłem sporo do ich interesu, a sam miałem z tego tylko kłopoty. A bardziej prozaiczny powód, że jest to nie fair jest taki, że gdybym nie miał pieniędzy, to nie kupiłbym biletów w innej linii już teraz, a za dwa tygodnie – na tydzień przed wylotem, mogłyby mnie już nie być na nie stać – ceny będą zaporowe. Odczuwam to jako złośliwą zagrywkę: „nie chcesz lecieć z nami, to nie polecisz w ogóle”. No więc polecę. To z LOT-em nie polecę w ogóle. Prywatnie. Przynajmniej dopóki nie zaczną się troszczyć o klienta.
To nie drogie paliwo jest problemem LOT-u. Ani Dreamlinery. To brak szacunku dla swojego chlebodawcy – klienta powoduje, że LOT jest na skraju bankructwa. Czego mu życzę, jeśli nie zmieni swojego stosunku do pasażerów.